W pierwszej połowie lipca odbyły się w Janikowie k. Inowrocławia rekolekcje oazowe stopnia podstawowego i drugiego. Jedna z uczestniczek tych rekolekcji dzieli się z nami swoimi przeżyciami. Na prośbę autorki nie podajemy jej imienia, natomiast umieszczamy pod tekstem e-mail do niej.
„Panie, przepasz mnie i poprowadź, gdzie ja nie chcę pójść…” Tekst tej piosenki jest mi szczególnie bliski i w pewien sposób oddaje moją relację z Jezusem. To historia ucieczek i powrotów, obojętności i wyrzutów, uwielbienia i pokuty, a nade wszystko wielkiej miłości, jaką obdarza mnie Chrystus.
W oazie jestem od trzech lat. Trafiłam tu jako osoba głęboko wątpiąca, nienawidząca Kościoła, uprzedzona do kleru, szukająca swojej drogi duchowej w innych religiach. Na swoje pierwsze rekolekcje przyjechałam przypadkiem, by towarzyszyć przyjaciółce. „I tak nie mam innych planów, pooglądam sobie fanatyków, pośmieję się i wrócę do domu”, myślałam. Jezus jednak miał inny plan.
Zobaczyłam inny świat. Zobaczyłam młodych ludzi, pełnych radości, entuzjazmu, spontanicznych i otwartych. Śpiewali, grali na gitarach, modlili się własnymi, płomiennymi słowami. Zrozumiałam, że to Chrystus czyni ich tak pięknymi. On też odnalazł moje serce – zagubione, zranione, spragnione Jego miłości. Przyciągnął mnie do siebie jeszcze raz. Wybaczył dwa lata bez spowiedzi, komunii, z dala od Niego. Nie byłam w stanie się dłużej opierać. Powróciłam do Niego.
To nie znaczy, że później było mi łatwo. Bałam się wrócić. Odchodziłam później jeszcze wiele razy, z gniewem, z wyrzutami, bądź z rezygnacją, obojętnością. Chrystus jednak nigdy nie przestawał mnie szukać. Mówił do mnie przez ludzi, których mi posłał – moją wspólnotę, księdza moderatora, stałego spowiednika, Biblię. Wskazywał mi drogę, przyciągał do siebie. Nie zawsze powroty były proste, nie zawsze udawało mi się wytrwać w Jego miłości.
W zeszłym roku, na pierwszym stopniu rekolekcji oazowych przyjęłam Chrystusa jako swego Pana i Zbawiciela. Nie było to łatwe. Bałam się takiej jednoznacznej deklaracji – przecież wcześniej byłam panią samej siebie, przychodziłam do Niego wtedy, kiedy było mi wygodnie, robiłam, co chciałam, miałam możliwość odwrotu. Jasne oświadczenie, że odtąd Jezus jest moim Panem pociąga za sobą określone skutki – pewien styl życia, zasady, pokorę wobec planu, jaki ma dla mnie. Nie lubię rzucać słów na wiatr. Nie lubię zawodzić. Jeśli coś mówię, to chcę, żeby tak było.
W końcu zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy Bóg istnieje. Czy nie uległam czasami jakiemuś mitowi? Czy nie dałam wiary czemuś, co jest tylko składnią ludzkich wyobrażeń? Chrystus nie pozostawił moich pytań bez odpowiedzi. Skierował do mnie następujące słowa: „Niech się nie trwoży serce wasze! Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było to bym wam powiedział (..)” (J 14,1-2). Nie potrzebowałam więcej zapewnień. Chrystus przybył, przemówił do mojego serca, ukoił mój lęk, prosił o wiarę. I to uderzające „Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział”, skierowane w samo sedno moich wątpliwości… Jezus przemówił do mnie jak przyjaciel, opiekun, przepełniony troską o mój los. Czy ktoś taki mógłby źle pokierować moim życiem?
Od kiedy przyjęłam Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela, wszystko zaczęło się zmieniać na moich oczach. Nie, Jezus nie posłał anioła, by ten rozwiązał wszystkie moje problemy. Wręcz przeciwnie, to ja musiałam stanąć z nimi twarzą w twarz i przestać udawać, że one nie istnieją. Bywało bardzo ciężko. Musiałam zmierzyć się z moimi grzechami, słabościami, zniewoleniami, które godziły przede wszystkim we mnie. Chrystus wymagał ode mnie odwagi, samozaparcia i wierności, ale ani na chwilę nie zostawił mnie samej. Wiem, że bez Niego nie odważyłabym się na niektóre kroki. Tyle rzeczy wydawało mi się kiedyś istnym szaleństwem! Teraz wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych.
W końcu nadszedł czas rekolekcji drugiego stopnia w Janikowie. Byłam zmęczona, tak strasznie zmęczona. Przekroczyłam w sobie tyle słabości, zyskałam szacunek, odniosłam kilka sukcesów… Ale mimo to czułam się kompletnie wypalona. Nie chciałam przyjeżdżać. Przyjechałam. Przez jakiś czas zupełnie nie mogłam się odnaleźć na oazie. Wszystko to, co kiedyś mnie zachwycało- śpiewy, duch wspólnoty, spontaniczność – nagle przestało do mnie przemawiać. Musiałam sobie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego tu jestem. Zrozumiałam, że przyjechałam, ponieważ wezwał mnie mój Pan i Zbawiciel. Cała reszta ma mi pomóc zbliżyć się do Niego, sprawić, by to spotkanie było piękne. Nie jest to jednak niezbędne. Kiedy postawiłam na pierwszym miejscu Jezusa, wtedy pieśni, oazowe tradycje i atmosfera Janikowa znów zaczęły mnie cieszyć.
„Dlatego zwabię ją i wyprowadzę na pustynię i przemówię do jej serca” (Oz. 3, 16). Tak właśnie było. Mój Pan oderwał mnie od tego, co mnie zajmowało, od przyjaciół, rodziny, obowiązków, pasji, dał mi czas, bym mogła odpocząć między bliskimi mi ludźmi ze wspólnoty. Kierował do mnie swoje słowo, wskazywał kierunek, układał wszystko, co się we mnie posypało. Bardzo konkretnie, jak na dłoni zobaczyłam pięć swoich głównych słabości i trzy rany, które nadal bolą i nie mogą się zabliźnić, zauważyłam też kwestie, w których nie ufam Bogu i nie potrafię się Mu poddać. Wiele dobrego zdziałał sakrament pokuty. Moja spowiedź trwała bardzo długo, rozmawiałam z księdzem o wszystkich moich wątpliwościach, wahaniu, niepewności. Później poczułam się umocniona, silna.
W czasie rekolekcji mieliśmy okazję spotkać się z księdzem arcybiskupem. Jego słowa bardzo do mnie przemówiły. Przypomniał w swojej homilii fragment Kazania na Górze (Mt 5, 13-16), na który natrafiłam dzień wcześniej. Ksiądz biskup nie mógł przecież o tym wiedzieć… Poczułam się wyróżniona, powołana do uczestnictwa we wspaniałej przygodzie, jaką przygotował dla mnie Jezus. „Jesteście uczniami Chrystusa. To jest twarda szkoła, prawda. Ale jest to Boża szkoła, dobra dla was”, mówił arcybiskup. Miałam w pamięci wydarzenia ostatnich kilku lat i zgodziłam się z nim całym sercem.
Nie było łatwo, wiem jednak, że gdybym nie zdecydowała się na życie z Jezusem nie byłabym tym, kim jestem dzisiaj. Nie zmieniłabym się tak, nie odważyłabym się na tak wiele, nie zmieniłabym swojego życia. Dzisiaj jestem dumna z tego, kim jestem. Jestem też szczęśliwa. Mam w życiu dobry czas. Jestem otoczona przyjaciółmi, spełniam swoje marzenia, rozwijam pasje. Dużo podróżuję, uczestniczę w warsztatach teatralnych, uprawiam sport. Prowadzę życie zwyczajnej licealistki – chodzę na imprezy, koncerty, wyjeżdżam ze znajomymi na wakacje, dobrze się bawię, cieszę się życiem. Jest jednak cos jeszcze… Wiem, że idzie ze mną Jezus, mój najlepszy Przyjaciel. Trudne chwile nadejdą, wiem o tym. Gdy będzie ciężko, On mnie nie zawiedzie, zostanie ze mną, nawet gdy wszyscy się odwrócą. Da mi siły, bym mogła sobie ze wszystkim poradzić, otoczy mnie swoją miłością, zrobi wszystko, bym była naprawdę wolna i szczęśliwa. Poprowadzi mnie nawet jeśli ja będę się bała, jeśli nie będę wierzyła, że to się może udać. Czy Ktoś, kto zna przeszłość i przyszłość, kto mnie kocha szaleńczą miłością, może zawieść?
Aby skontaktować się z autorką, napisz pod adres: jehanete@tlen.pl